Dzień 7 grudnia Roku Pańskiego 2020 zapisze się w mojej historii nieco bardziej melancholijnie niż zazwyczaj. W każdym z nas mój Drogi Czytelniku zbierają się emocje; czarne i lepkie niczym smoła, które przylepiają się do każdego mniej lub bardziej osłoniętego kawałka duszy i nie chcą za nic: puścić, ustąpić, zejść niżej… czasem te promienne, niczym słońce wstające leniwie (a może dziarsko?!) znad wilgotnego jeszcze po tułaczce nocy horyzontu…
A niby ta siódemka miała magiczną być: symbolizować całość i dopełnienie… całkowitą przeciwność pustki.
Dzień jak co dzień: poniedziałek. Niezwykle znienawidzony przez zdecydowaną większość społeczeństwa i niezwykle uwielbiany przeze mnie: Dzień Pracy. Dzień powrotu do pracy, dzień nowych planów, nowych nadziei, nowych… wszystko może tu być nowe. Nowe buty odebrane od kuriera… nowy odcień promieni przy porannym wschodzie bo chmura inaczej się ułożyła niż przez 3 ostatnie dni… nowy aromat kawy gdy słoik tej starej, nieco wywietrzałej już się wczoraj wykończył; nowe… nowe plany, nowe marzenia.
Nowe uczucia. Zupełnie inne niż wczoraj.
W komiksach o Asterixie i Obelixie nieustraszeni Gallowie bali się tylko jednego: że pewnego dnia niebo spadnie im na głowy. Mimo, że mieli oni zapewne dosłowne wyobrażenie tego precedensu… jestem przekonana, że wielu z nas niebo spada na głowy wielokrotnie w ciągu roku; miesiąca; tygodnia; w ekstremalnych przypadkach nawet dnia. To ten moment załamania, gdy po zetknięciu się nieba i ziemi i rozgromieniu gruzów i pyłów na świecie nie zostaje nic… prócz pustki.
To takie małe słowo określające stan rzeczy. Niby można zinterpretować je dwojako analizując słynne “Czy szklanka jest do połowy pusta czy pełna”. Jednak w tym roku, w tym dniu mnie trzyma się kurczowo ta smolista “pustka” – ta lepka i nieprzyjemna, ta niezwykle płacząca, skulona niczym dziecko w kącie… nieograniczona w swej prostocie.
Zaczęłam się zastanawiać nad tegorocznymi Świętami Bożego Narodzenia. W dobie COVID-u próbują nam ograniczyć kontakt z bliskimi; próbują zamknąć w domach w świętym niczym te Święta spokoju; próbują nam powiedzieć, że to dla naszego dobra; byśmy się lepiej czuli i nie narażali innych.
Nie kwestionuję tego. Nikt nie wie co robić i jak się zachować i czy zagrożenie jest aż tak złe i aż tak czarne jak mówią…
Niemniej, przypominam sobie właśnie w tej chwili każdoroczną (w której miałam przyjemność brać udział) Wigilię dla samotnych. Przypominam sobie te radosne twarze cieszące się z towarzystwa i bliskości; smaku świątecznych potraw i ciepła historii płynących z utęsknionych ust.
I nie potrafię nawet określić wszelkimi znanymi mi słowami ogromu pustki, która mnie ogarnęła. Pustki, którą doświadczą tysiące osób w tym roku jeszcze bardziej, niż zwykle – zmartwieni, że bliscy przyniosą im do domu śmiertelną chorobę… pustki, którą odczują, że naprawdę nie mają z kim podzielić się opłatkiem i wcisną ten przycisk plusika na pilocie by hałas telewizora zagłuszył płacz duszy… Pustki, gdy nie będzie do kogo roześmiać się i komu dołożyć pierogów. Nie będzie nawet komu ich przygotować bo dla jednej osoby to za mało… to niewarte zachodu.
Nie potrafię sobie wyobrazić jak wiele smutku ogarnie w tym roku domy; jak bardzo nieradosne będą te Święta. W mediach roi się od reklam (na czele z słynną długą reklamą Apartu), kalendarzy adwentowych, rodzinnych scen z pieczenia pierników czy ubierania choinki… Roi się od prób poczucia tego Świątecznego klimatu. I nawet ja jako tako cieszyłam się na zbliżający się najpiękniejszy czas w tym roku, gdyby nie słowa ukochanej babci rzucone ze smutkiem pomiędzy robieniem sobie herbaty a chowaniem umytych naczyń…
“Nie cieszą mnie te Święta w tym roku”.
Babuszka przyzwyczajona jest do naszych dużych, minimum 18 osobowych wigilii. Wigilii, gdy każdy się cieszy, żartuje, zaczepia… w tym roku będzie mieć tylko namiastkę tego i to wcale nie ze mną – a z jedną ze swoich córek. I mi się zrobiło smutno z tego powodu… Mimo, że będę mieć przy sobie Mojego, moich rodziców i brata… czuję niepełność, wypieraną stopniowo właśnie przez: pustkę. Nie będzie wszystkich memu sercu bliskich…
Ale ja mam szczęście… a co inni mają powiedzieć?!
Co mają powiedzieć Ci, których pandemia uziemiła w domach na całe miesiące? Ci najstarsi, najbardziej przestraszeni? Nie tylko w Polsce… ale i na świecie!
Ci z umysłem dziecka, któremu nawet jak wytłumaczysz, że to dla jego dobra… i tak będzie smutno. Będą zastanawiać się czy może warto było jednak otworzyć drzwi nie bojąc się choroby… by jednak utonąć w ramionach ukochanych potomków. By poczuć magię, cenniejszą niż wszystkie codzienne uciechy.
Wiesz, Drogi Czytelniku, co jest lekiem na całe zło? Co wypiera pustkę, tę najgłębszą i najczarniejszą zalegającą w duszy?
Miłość. Pewność, że ktoś nas kocha. Pewność, że my kochamy bezgranicznie. Pewność, że jesteśmy dla siebie… mimo swojej fizycznej nieobecności. Mimo dzielących nas kilometrów; mimo lat i poglądów społecznych, politycznych czy religijnych. Mimo różnic w upodobaniach i codziennych kłótni; gwarantuję, że w tym roku nawet politycznych przekomarzań przy stole będzie brakować…
Zadzwoń i powiedz, że Kochasz. Bez okazji. Kochaj bez powodu. Kochaj nie tylko w Święta.
Kochaj.
8 grudnia, 2020 @ 5:43 am
Smutne to co napisałaś, a zarazem prawdziwe. Rzeczywistość w jakiej się znaleźliśmy jest smutna, a reklamy nie oddadzą nam dotyku bliskich i gwaru przy stole….