Ciao!
Jest to mój pierwszy wpis tego typu. Z góry przepraszam Ciebie Drogi Czytelniku za nieścisłości czy braki, które w nim wystąpią – nauczę się z czasem na co zwracać większą uwagę przy konstrukcji tego typu wpisów i zbieraniu materiałów “na miejscu”!
R O M A – grzbiet wielkiej książki zakupionej podczas jednej z maminych wojaży wystawał latami z półki w moim pokoju. Często ją przeglądałam, podziwiając zdjęcia, starając się zrozumieć język (z którym de facto żyłam na co dzień, słysząc melodyjne rozmowy Armando-mojego ówczesnego ojczyma z mamą za ścianą). O ironio, przypomniałam sobie o tej pozycji już po powrocie, gdy mama przyniosła mi ją z salonu.
Takim właśnie pamiętam Rzym – szczątkowo, jak z obrazka. Byłam w tym mieście dzieciakiem będąc – 9-cio latka wcinająca lody w drodze na Sycylię, zmęczona już godzinami spędzonymi w autobusie Eurolines.
Moja Rzymska przygoda w tym roku trwała niedługo – bo tylko 4 pełne dni. Wraz z marką RR line nagrywaliśmy tam spot kolekcji wiosna/lato 2020 SHADES – zatem godziny przeznaczone na zwiedzanie były ucięte do minimum! Pogoda zapowiadała się obiecująco: 14 stopni, lekkie chmurki, wiatr.
I tu drodzy Państwo, jeżeli nie chcecie zmagać się z przeziębieniem po powrocie, koniecznie weźcie ciepłe czapki i szaliki. WIATR. O tej porze we Włoszech jest jeszcze zima, zatem wiatr hulający między wąskimi uliczkami Rzymu potrafi porządnie przewiać… szczególnie przy całym dniu zwiedzania!


Ale od początku: do Rzymu loty nie są drogie. Gdy zaplanujesz podróż odpowiednio wcześniej możesz polecieć nawet za 87 złotych w jedną stronę! WizzAir oferuje dość tanie loty, zatem warto planować z wyprzedzeniem. Nasz wyjazd wyszedł dużo drożej, ze względu na szybką decyzję o miejscu kampanii.
Cena oczywiście nie obejmuje bagażu głównego – ale na parę dni da radę spakować się w mały plecak. Nam udało się w jednym bagażu podręcznym zmieścić 3 stylizacje na dni zdjęciowe, a nawet buty!


Na lotnisku jest już łatwo. Przede wszystkim w Rzymie dużo osób zna angielski, więc dogadanie się jest dziecinnie proste. Możesz wynająć samochód (wszystkie wynajmy są w jednym pomieszczeniu, do którego doprowadzą Cię oznaczenia na lotnisku) lub kierować się do wyjścia głównego – tam na każdym kroku będą zaczepiać Cię kierowcy busów, taksówek itp zachęcając Cię do skorzystania z ich usług. Gdy podpytasz informacji lub kogoś lokalnego, z chęcią pokieruje Cię on do przystanku, gdzie autobusem miejskim dostaniesz się do samego centrum Rzymu. Cena biletu od 3 do 6 Euro.
Nocleg pozostawiam Tobie. Jest wiele opcji, poczynając od pokojów koedukacyjnych, poprzez hotele, na pięknych apartamentach kończąc. Możesz także skorzystać z airbnb.pl (ja swoje pierwsze doświadczenie z airbnb będę mieć w marcu, zatem wtedy opowiem szerzej jak to wygląda). My spaliśmy “po królewsku”. Do dzisiaj żałuję, że nie zrobiłam zdjęć apartamentu w dniu zameldowania – przepięknych fasad, starych marmurowych stolików, olejnych obrazów na ścianach…
PORUSZANIE SIĘ PO OKOLICY
Raczej odradzam Ci wjazd do Rzymu samochodem. Po primo: musiałbyś mieć małego fiata, gdyż wiele z ulic jest po prostu zbyt wąskich na większe samochody. Gdy obejrzysz zderzaki, boki i lusterka miejscowych samochodów zrozumiesz co mam na myśli…
Secundo: w Rzymie obowiązuje strefa ZTL. Co to oznacza? Oznacza to, że wjeżdżając do strefy objętej zakazem (a jest ich w centrum bardzo dużo i naprawdę ciężko się połapać) kamera umieszczona przy danej strefie robi Ci zdjęcie, a system sprawdza czy samochód z daną rejestracją miał zezwolenie na wjazd. Jeżeli nie – mandacik. Więcej o strefach dowiesz się TUTAJ.
Nie próbujcie sobie nawet wyobrazić jak ciężko było poruszać się po Rzymie 9 osobowym busem. Nie próbujcie.
Autobusy. Tutaj mamy łatwe zadanie – wystarczy ściągnąć aplikację MOOVIT, która dostępna jest zarówno na telefony z androidem, jak i osx. Jest to włoska wersja doskonale nam znanego jakdojadę, dzięki której dokładnie dowiemy się którym autobusem i za ile dojedziemy w dane miejsce. Często aplikacja pokazuje także koszt podróży. Działa zarówno przy ręcznym wpisaniu lokalizacji, jak i z GPS. Aplikacja posiada polską wersję językową, więc jest bardzo prosta w obsłudze!


Lokalni poruszają się w większości skuterami. Na każdym kroku spotkasz skutery. Dużo skuterów, szczególnie w centrum.

Zatem pozostaje opcja – spacer. I tutaj z czystym sumieniem mówię Tobie: nieważne jak wiele kilometrów do Koloseum czy innego zabytku masz. Każdy jeden metr będzie dla Ciebie największą przyjemnością! Na każdym kroku spotkasz przepiękne budynki, grajków ulicznych, przyjemne lodziarnie… Rzym wygląda zupełnie inaczej za dnia, jak i nocą, zatem polecam Ci przejść się o obu porach.
Jedzenie
To dość indywidualny temat. Wiadomo, Rzym jest miastem turystycznym – więc wszelkie restauracje w obrębie popularnych zabytków biją się o klientów oferując promocje:
“Pizza bez limitu + napój za 10 €”
“Śniadanie z kawą za 8€”
“Lunch w cenie…”
I tak dalej. Generalnie za obiad w centrum musimy słono liczyć (oczywiście, jeżeli przeliczamy na polskie!), bo za klasyczną margherittę zapłacimy od 7€, za spaghetti lub inny makaron od 10 do 14€, kawa lub cola to około 3€.
Niemniej, zwiedzając uliczki niedaleko Placu Weneckiego (Vittoriano) – Via Magnanapoli natrafiłam na miłe bistro, przypominające “bar mleczny” – gdzie każda pizza i makaron kosztowały 5€. Ze środka pachniało dość apetycznie… nie zdążyłam tam zajrzeć, niemniej była to alternatywa dla wydawania większych kwot codzień na posiłki!
Na każdym kroku znajdziemy też sklepy z szybkimi przekąskami czy też mini markety – chociażby Careefour – gdzie możemy zaopatrzyć się w chrupiące włoskie pieczywo, świeże owoce i warzywa (lokalna sałata – kocham!), a także tradycyjne włoskie wędliny (mortadelę, prosciutto) czy sery (scamorza, parmezany i sery regionalne). Bez obaw, mamy też wersje “bezpieczne” typu Edam, Cheddar, klasyczne wędliny, mozzarellę… Lecz jestem zwolenniczką zasady, że będąc w danym miejscu należy próbować lokalnego jedzenia. Moja ekipa się wzbraniała… póki im nie pokroiłam. 😉
Na obrzeżach miasta jedzenie jest dużo tańsze. Przykładowo, jakiś kilometr od Watykanu trafiliśmy na GENIALNĄ kawiarnię. Mówię genialną, bo pomijając włoskie panini i ciastka typu “fornetti” z ciasta francuskiego z jabłkiem na ciepło (Uwielbiam je od dziecka i nie wiem jak naprawdę się nazywają, muszę poszperać!), kawa podawana przez baristę kosztowała tam… od 1€ do 2,50€, z czego klasyczne latte… 1,5€. Wypiłam 2 od razu! Była o niebo lepsza od tej w centrum bo barista znał się na swojej robocie… a kawa nie miała kszty goryczy czy gorzkiej nuty!
Złoty środek? Chodzić, szukać, próbować! Zawsze można podpierać się trip advisor!
Coperto.
Gdy przychodzi do płacenia, nagle dostajemy rachunek o kilka euro wyższy, niż to, co zamawialiśmy. Wśród pozycji na rachunku prócz pizzy i napojów widzimy tajemnicze: coperto, które różnie wynosi: od 1 euro do nawet 6. Halo, halo, czy ktoś zamawiał jakieś coperto?!
Otóż, okazuje się, że nie jest to opłata za danie, lecz… opłata za zajęcie miejsca, tj. sztućce, miejsce przy stole. Tradycja płacenia coperto wzięła się we Włoszech jeszcze z czasów średniowiecza, gdy podróżni często kierowani złymi warunkami pogodowymi, trafiali do karczm aby skonsumować w nich własne jedzenie. W takiej sytuacji ciężko było właścicielom zarobić, zatem zaczęli pobierać opłaty za zajęcie miejsca i udostępnienie sztućców – i ta tradycja przetrwała do dziś. Co istotne coperto to NIE JEST napiwek! Napiwek, tzw. servizio możemy dać kelnerowi w/g własnego uznania, gdyż coperto nie trafia do ich kieszeni, a jest normalnie rozliczane z lokalem. Warto mieć to na uwadze przy zajmowaniu miejsca przy stole, wysokość coperto powinna być podana w menu na pierwszej lub ostatniej stronie; często jest liczone od osoby. Gdy wybierasz się po prostu na poranne espresso… lepiej zajmij miejsce przy barze. 😉 Nieco więcej o coperto dowiesz się TUTAJ.
To byłoby na tyle z podstaw, które chciałam Wam przekazać. Wielu z Was te rzeczy mogą wydawać się oczywiste… Jednak nie każdy wie o istnieniu chociażby aplikacji miejskiej czy stref parkowania!
Część druga – czyli zabytki, które udało mi się zobaczyć – już w kolejnym wpisie!